Najważniejsze to nie poddawać się!

Najważniejsze to nie poddawać się!

29 stycznia, 2019 0 By oldboy

Z coraz większym trudem to mówię i coraz ciężej jest mi tak myśleć, a dopiero pięć dych z kawałkiem na karku. Wmawiać sobie, że jestem twardzielem i nic mnie nie rusza, też jakoś nieswojo. Mógłbym również udawać Kozaka na mieście, albo na fejsie, przynajmniej tak jak robią to niektórzy ludzie, ale uważam, że to byłoby głupie! Taka smętna refleksja nasunęła mi się niemal jak refluks przełyku, podczas wczorajszego, bardzo nieudolnego kucharzenia. Potrawy miały być proste – smażone warzywa i chipsy z buraków, lecz do banalnych spraw – tym razem potraw, również powinno się profesjonalnie podchodzić, bo podobno można nawet wodę przypalić. A ja do wczorajszego gotowania zabrałem się z marszu, jak komandos, co na obcym terenie wylądował i skrada się cichaczem, aby wrogowi w powietrze waży obiekt wysadzić. Postąpiłem prawie tak bezmyślnie jak Adolf, który w ciągu kilku miesięcy chciał podbić Sowiecką Rosję. Nawet Stalin nie przypuszczał, że trafił na durnego kolesia, ponieważ sowiecki wywiad nie donosił o zakupie futer i kożuchów oraz gromadzenia zimowego paliwa do wojskowych pojazdów przez niemiecką armię. Stąd przypuszczenie, że Niemcy nie uderzą. Tymczasem pan i władca niemieckiego narodu, wykombinował, że ruszy późnym latem, a przed mrozami będzie już po przysłowiowych ptokach, ale nieco się przeliczył i dostał łomot straszliwy. Ja podobnie jak on, liczyłem na to, że mi się uda. W najgorszym razie, warzywa zostałyby spalone, a ja w celu uzupełnienia kulinarnej pustki, młóciłbym kanapki z masłem oraz kiełbasą i szlak trafiłby wegetarianizm!

Moja nieudolność, nie byłaby tak dołująca, gdyby nietowarzysząca jej niezgrabność. Kotleta, którego w międzyczasie smażyłem Synowi – przypaliłem. Rozlałem zalewę octową, przewracając odkręcony słoik z korniszonami. Następnie tyłkiem strąciłem z taboretu na podłogę, piramidę blach i różnych rupieci, które rutynowo wkłada się do piekarnika, aby to wyciągnąć, gdy się coś smaży lub piecze, a później ponownie wsadza do środka – kiedy się nie piecze i to wszystko czeka na ponowne wyciągnięcie, żeby było miejsce do pieczenia!!! Durne są te czynności okrutnie, ale najwyraźniej tak być musi. O tym, że się poparzyłem, nie muszę wspominać, ponieważ było to nieuchronne jak to, że po nocy nadejdzie dzień, a po dniu nadejdzie noc itd.

Ostatecznie, warzywa dało się zjeść, chociaż nie smażyły się 20 minut, tylko dusiły w brytfance grubo ponad godzinę. Natomiast chipsy z buraków, były dla mnie miłym zaskoczeniem, bowiem nie smakowały jak spalone na ogniu buraki, tylko jak chipsy o nietypowym jak dla nich smaku buraków. Ale ten proces chipsowania muszę dopracować. Największym plusem pitraszenia, był niesamowity zapach ziół wszelakich i smażonego czosnku, który opanował cały nasz kwadrat! Ba! Nawet na klatce schodowej pachniało, a zwykle jedzie przejmującym chłodem, bo jakiś kretyn systematycznie grzejnik zakręca.

Na koniec mocne postanowienie: zero kulinarnej partyzantki oraz gastronomicznego adolfizmu! Przynajmniej do następnego razu, gdy znowu zacznę bezmyślnie kombinować. Sorki, wiem, że z tym Adolfem pojechałem po bandzie, lecz często mi się ten gość przypomina, gdy robię coś bardzo głupiego. Oj trzeba będzie wrócić do Hansa Hellmuta Kirsta! The Night of Generals, albo coś innego. On przecież napisał około 60 książek, a ja najwyżej dziesięć powieści przeczytałem! Hans jedzie po Wehrmachcie, tak jak ja po Adolfie. Podobno Niemcy jego książki na stosach palili, tak byli zniesmaczeni prawdą, o której pisał.

Wczorajszą dietę szlak trafił. Właściwie to mój wtorkowy plan, niemal cały się zawalił, lecz do chirurga grzecznie poszedłem i trening też został zrobiony, a na pocieszenie lampka znakomitego Barbera D’asti z 2011 roku! Jak to wino, tak długo się u nas uchowało, nie mam pojęcia.

Oldboy65