
Romeo i Julia, czyli miłość w czasach cyberzarazy!
Do Warszawy pojechaliśmy pociągiem. Ponad 400km w tę i we w tę. Tego samego dnia, żeby nie było, ponieważ Żona następnego dnia pracowała. A ja? Cóż ja? Ja mam wszystko poukładane na wspak, albo opak i aż dziw mnie czasami ogarnia, że świat się do mnie dostosował. Bo inaczej zginąłbym jak przysłowiowe Franka buty! Dlatego środę miałem wolną. Ale pomysł dalekobieżnych, kulturalnych wojaży, to nie mój patent, tylko Małżonki, która łaknie kultury i sztuki, tak mocno jak dzieciaki pragnące łakoci zamkniętych w przeźroczystym, szklanym słoiku. Dlatego czasami załapuję się na takie wyjazdy, ocierając się o kulturę jak wyliniały żubr o konar starego, kostropatego drzewa.
Dojechaliśmy do dworca PKP Warszawa Centralna. Sam nie wiem kiedy, bo Pendolino, to nowoczesność pełną gębą, chociaż wątpię, aby na naszych torach, włoskie ustrojstwo osiągało zawrotną prędkość 200-250km na godzinę. Raczej nie osiąga, bo zegarek wskazywał, że pokonaliśmy nieco ponad 400km trasę w 4 godziny z grubym hakiem i gdzie tutaj przewidziana prędkość dla tego pojazdu? Ale nie narzekam, bo kilka lub kilkanaście lat temu, do Warszawy jechało się 8 godzin, albo i więcej.
Wylądowaliśmy w Warszawie jak kosmonauci na znanej z opowiadań planecie i zaczęło się!!! Houston, Houston, mamy problem!!! Żona nie mogła odpalić nawigacji w telefonie, a ja uruchomiłem swoją, lecz tylko do poruszania się po jezdni, bo opcji „idź z buta” nie mogłem odnaleźć i ruszyliśmy w nieznane! Tylko 2km dzieliło nas od celu i dwie godziny mieliśmy na dojście na miejsce, dlatego nie panikowaliśmy, dodatkowo w przybliżeniu wiedzieliśmy gdzie znajduje się teatr muzyczny Studio Buffo. Nie poruszaliśmy się po jezdni, ponieważ pewnie i w stolicy, nie cieszyłoby się to zrozumieniem. Dlatego brałem poprawkę na wskazania dla kierowców, a wrodzona inteligencja podpowiadała mi jak przełożyć to na marszrutę dla pieszych i po kilkunastu minutach marszu dotarliśmy na miejsce.
Studio Buffo to niewielki teatr muzyczny, mieszczący się ok. 2km od Dworca Centralnego. Sztuka Romeo i Julia grana była również w środku tygodnia i to w godzinie odpowiadającej koneserom przybyłym z przysłowiowego zadupia, jak i młodzieży docierającej do teatru w ramach zajęć dydaktycznych, aby na własne oczy przekonała się, że to, co przeżywamy, można wyrażać na różne sposoby.
Jak zwykle siedzieliśmy w pierwszym rzędzie (czasami zdarza drugi, ale tylko czasami) i podejrzane wydało mi się to, że osobom zajmującym pierwsze cztery rzędy, rozdawano jednorazowe płaszcze przeciwdeszczowe! Przecież mieli grać Romeo i Julię, a nie Wodny Świat, Tragedię Posejdona, Piratów z Karaibów, lub coś podobnego. Dlatego poczułem wewnętrzną obawę, że artystycznego obrazu mogę nie ogarnąć i będę musiał udawać, że do mnie to, co widziałem i słyszałem dotarło, aby Żona z żalem nie uznała, że zabierając mnie do teatru, wyrzuciła pieniądze w błoto!
Co prawda na folderze wyraźnie było widać, że na scenie woda leje się strumieniami, ale żeby aż na widownię!? Coś jednak w tym było, bo przed wyjazdem moje ulubione buty, w których chodzę w góry, do teatru, do lasu, do sklepu, do pracy na szkolenia i pewnie w nich w trumnie wyląduję – nasączyłem środkiem wodoodpornym. Intuicja? Możliwe. Wkrótce okazało się, że dobrze zrobiłem.
Ale kilka słów o sztuce. Tylko kilka, gdyż jako recenzent jestem kiepski. Potrafię tylko napisać, czy coś mi się podobało, czy nie, lecz z tego nie wynika żaden obraz dla osób zastanawiających się nad tym, czy udać się do teatru na tą samą sztukę co ja.
Najpierw podsumuję: PODOBAŁO MI SIĘ! Zostałem pozytywnie zaskoczony. Pal licho szumne zapewnienia na teatralnym folderze o tym, że jest to: „Pierwszy na świecie wodny musical w 3D” Był musical, było 3D i była woda. Przekaz naprawdę oryginalny. Tak jak to napisało Wprost w swojej recenzji; „…miłość w czasie cyberzarazy” Już na samym początku wiadomo było, że będzie współcześnie. Ciemno na sali i co róż pojawiająca się poświata z monitorów włączonych iphonów oraz ginące w mroku kontury pochylonych nad nimi postaci. Qwa – poczułem się jak na mojej siłowni! Na której co trzecia ćwicząca osoba wgapiona jest w swój telefon, bez względu na to, czy chodzi po bieżni, biegnie, jedzie na rowerze lub wykonuje inne ćwiczenia! Jakby ci ludzie zahipnotyzowani byli, odrealnieni i oderwani od rzeczywistości!!! Tutaj było to samo. Ale lećmy dalej. Świat przyszłości – słynny Capuletti, głowa zamożnego rodu, biznesmen, właściciel nocnych lokali, sklepów itd. tuż przed uruchomieniem aplikacji Capuletti IT, dzięki której będzie można zrobić wszystko, nawet zadurzyć się w wirtualnej kochance! Wokół wyobcowany świat ludzi, do którego nieuchronnie dążymy oraz samotność i niespodziewana miłość Julii – córki pana Capuletti do zwykłego chłopaka z miasta – Romea, który do wizji przyszłości córki według biznesmena, zupełnie nie pasuje… A dalej pewnie znacie… O ile perypetie Romea i Julii sprzed lat nie są Wam obce. W tym wszystkim obraz 3D, stąd okularki jakie otrzymaliśmy przy wejściu, aby to wszystko ogarnąć. Taniec w wodzie. Piękna muzyka i wokal. Historia dobrze mi znana, ale nowoczesna aranżacja dodała jej smaku, bez problemu przerzucając dawną miłość na grunt współczesnego świata. Nie wiem, jak to jest dzisiaj wśród młodzieży, ale wydaje mi się, że odnaleźć siebie, swoją drugą połowę, w tym pozornie uporządkowanym świecie, lecz tak naprawdę przesyconym niepotrzebnymi wiadomościami oraz problemami które nas nie dotyczą, ale za to niepotrzebnie angażują, powoduje bezgraniczny chaos. Czy w takim świecie jest czas na uczucia? Na to, by dwoje ludzi się odnalazło i wspólnie wędrowało przez życie? Mam nadzieję, że tak…
W drodze powrotnej mnóstwo funkcjonariuszy Policji na mieście. Być może jakiś ważniak przyjechał do Stolicy z wizytą, a wokół inne wielkomiejskie klimaty. Ale my ludzie kochający przyrodę zachwycaliśmy się kwitnącymi na biało drzewami magnolii na Placu Trzech Krzyży. Piękny był widok przyrody, wkomponowanej w wielkomiejską krzątaninę.
Do powrotnego pociągu nie było wiele czasu. Dlatego westchnąłem przechodząc obok restauracji gruzińskiej. Pierożki Chinkali, Chaczapuri po Megerelsku, albo zupa Charczo … i ślinka cieknie. Ba! Do tego kieliszek gruzińskiego wina, na przykład białego półsłodkiego Alazani z winogron Rkatsiteli uprawianych w rejonie Kakheti. Marzenie! Tymczasem musieliśmy zjeść coś na szybko i wylądowaliśmy w KFC Nie będę tej firmy obgadywał, bo skoro jadłem u nich z dobrej i nieprzymuszonej woli, to mi nie wypada. Po sklepach w Złotych Tarasach przylegających do dworca PKP – Żona mogła tylko przeciągnąć wzrokiem, aż żal mi się Jej zrobiło! Jeszcze tylko pączki od Bliklego do domu, by sprawdzić osobistym podniebieniem, czy ich smak zasługuje na sławę jaką są darzone. Według Małżonki szału nie było, a według mnie były niezłe, lecz w kwestii pączków nie mam wyrobionego zdania. Uważam tylko, że niepotrzebnie poszerzamy nimi własne tyłki, ale żeby tylko nimi!
Powrót. Pendolino! Może przydługo na maszynę zdolną jeździć z o wiele większą prędkością, ale za to bez kulowego „tadam, tadam, tadam” – kolejowych dźwięków znanych z młodości. Bez tłoku, chociaż pociąg był pełny. Było też czysto. Nawet w kiblu nie śmierdziało moczem, którego opary zmieszane z chlorem dawniej nieodłącznie szczypały w oczy. Nie było też opóźnienia! Serce rośnie patrząc na te czasy! Przynajmniej w kwestii komunikacji jest pewien postęp.
Oldboy65
„Romeo i Julia w 3D, czyli miłość w czasach cyberzarazy – „Wprost” Tytuł wpisu zaczerpnąłem z ulotki reklamującej sztukę, ponieważ w stu procentach oddaje to, co działo się na scenie. Po prostu inny tytuł byłby nie na miejscu… Jedno zdanie recenzji tygodnika Wprost wyjaśnia wszystko i warto tą nowoczesną aranżację zobaczyć na własne oczy!