Ludzie! Ja chodzę!
Pierwszego dnia po obowiązkowej 14-to dniowej kwarantannie ruszyłem do lasu. Ale nie biegłem, ponieważ prawie miesiąc bez biegania to zbyt długa przerwa, aby od pierwszego dnia intensywnie przemieszczać się w terenie. Poza tym od kilku dni siedzi mi w głowie obawa oraz rosnący niepokój o to, że się przeziębię, gdyż mój organizm odzwyczaił się od temperatur panujących w Polsce o tej porze roku. Odwykł od podmuchów wiatru, od śniegu, deszczu i ogólnie od zmieniających się czynników atmosferycznych nawet kilka razy w ciągu doby.
Co odczuwałem wczoraj wyraźnie, gdyż przy temperaturze pięciu stopni powyżej zera i prawie bezwietrznej pogodzie, oddychałem, jakbym przemierzał bezkresne obszary Syberii w samym środku zimy. Może przesadzam, bo nie było aż tak źle, ale jednak bardzo ciężko mi się oddychało zimnym wiosennym powietrzem.
Stąd tylko marsz wczoraj, dzisiaj kolejny, a ostatni marcowy trening zrobiony również marszem – będzie jutro i w takim stylu zakończę treningi w tym miesiącu, z niepokojem w głowie, bo do kwarantanny przyłożyłem się solidnie. Nie wychodziłem z domu, nie kombinowałem, tylko grzecznie siedziałem na tyłku przed telewizorem przez pierwszy tydzień, a w drugim dorzuciłem nieco aktywności fizycznej, gibając się każdego dnia, przez +/- godzinę, jak zniewolony rezus w klatce, gdyż pomysłu na domową gimnastykę nie miałem – mimo posiadanego przeze mnie materiału edukacyjnego oraz nabytej wiedzy. Ale rosnący brzuszek zaczął mnie niepokoić oraz irytować coraz bardziej, dlatego postanowiłem robić cokolwiek, aby spowolnić proces pęcznienia swojego owłosionego brzucha.
Oldboy65