Żarłacz dolnośląski!
Sorki. Drobne przejęzyczenie! W tytule wpisu powinno być: Żarłok dolnośląski! Nie inaczej! Ale! Uwaga! W tym roku nastąpiła moja pozytywnie brzmiąca przemiana, tym razem dotycząca obżarstwa. W latach wcześniejszych było z tym znacznie gorzej, ponieważ objadałem się bez opamiętania. Mam na myśli głównie okres świąteczny, bo w pozostałej części roku, lepiej lub gorzej radziłem sobie z moją nieprzepartą chęcią podjadania.
Tym razem również podczas świąt dałem radę. To znaczy, skróciłem ten okres do minimum. Nie towarzysząc tradycyjnie Żonie podczas gotowania, w dniach poprzedzających święta, podczas których dzielna małżonka przygotowywała świąteczne potrawy. Na jakie składały się pyszne ciasta, ryby przyrządzane na różne sposoby oraz cała reszta potraw, mających wkrótce wylądować na świątecznym talerzu.
Moje towarzystwo polegało głównie na zaglądaniu do wszelkich kuchennych pojemników oraz garów w celu degustacji, przekształcającej się w nachalną oraz bezczelną konsumpcję. Dopiero stanowcze wypędzenie z kuchni przywoływało mnie do jako takiego porządku. Ale i tak było to stanowczo za późno, bowiem do świątecznego stołu, zasiadałem nieprzyzwoicie obżarty jak tak zwany bąk!
Na horyzoncie widoczny jest szczyt Trójgarbu (778m), na którym ostatni raz byłem wczesną wiosną tego roku.
Od świąt minęły zaledwie dwa dni, a ja na dzisiejszym treningu śmigałem bez problemu, przemierzając okoliczne łąki z widokiem na szczyt, na który dzień wcześniej wbiegał mój najlepszy kumpel, a ja mogłem sobie dzisiaj jedynie na to wzniesienie z daleka popatrzeć!
Ale wygląda na to, że owym myśleniem o szczycie przyciągnąłem kolegę, spotykając go na skraju lasu do którego zmierzałem! Bowiem wyszedł On chwilę wcześniej z niego w towarzystwie swojego syna. Coś magicznego musi być w tym przyciąganiu, gdyż nie widzieliśmy się co najmniej od tygodnia, a tymczasem spotkaliśmy się na takim zadupiu!
W grudniu skromne 160km wybiegane, ponieważ motywacja spadła i odpuściłem kilka treningów, ale mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie, żeby dociągnąć do równych 200km w tym miesiącu.
Świąteczna opuchlizna w 90 procentach zgubiona, pozostałych 10-ciu procent pozbędę się jutro, a najpóźniej w ostatni dzień roku, w którym jestem umówiony na poranny jogging z wyżej wymienionym kolegą Radosławem i tej optymistycznej wersji będę się trzymał!
Oldboy65