
Słodko – kwaśne czekoladki
Do pociągu wsiedliśmy tuż przed północą. Kilka minut wcześniej, po raz ostatni rzuciłem okiem na monstrualny gmach Pałacu Kultury i Nauki widoczny z Dworca Centralnego. Budynek pasuje tutaj jak pięść do oka. Nie dlatego, że jest zbyt brzydki, lecz dlatego, że na tle warszawskich drapaczy chmur wygląda nadzwyczaj okazale. Zwłaszcza nocą, gdy jest efektownie podświetlony.
Pociąg ruszył punktualnie. Do pracy powinienem zdążyć, gdyż miałem zgłosić się na popołudniową zmianę. Ponad 6 godzin podróży koleją, a później krótki sen przed pracą. Koniecznie! Dlatego, że nie potrafię spać w pociągach, ani autobusach, bo mam trudności ze snem nawet we własnym, wygodnym łóżku. Taka przypadłość, jedna z wielu. Odpuściłem po kilku nieudanych próbach. Stratą czasu były moje usiłowania, lecz łudziłem się, że zasnę.
Sięgnąłem do torby po książkę Abelarda Gizy – „Zagłada i czekoladki”. Postanowiłem dokończyć czytanie, ale wiem, że będę do niej wracał. Mam dwie ulubione pozycje, które biorę z półki, otwieram na dowolnej stronie i od czasu do czasu czytam ponownie. Jedną z nich są Żywoty Cezarów – Gajusza Swetoniusza Trankwillusa, a drugą Średniowiecze – Tadeusza Manteuffela. Możliwe, że książka Abelarda będzie trzecia.
Ale czy wyobrażacie sobie robola czytającego takie pozycje? Nie? To zamknijcie oczy i trochę się wysilcie. Może coś z tego wyjdzie. Ja na przykład mam trudności z wyobrażeniem sobie czytającego książki polityka, prezesa wielkiej korporacji, dyrektora fabryki lub innego ważniaka. Zwłaszcza czytającego ze zrozumieniem i później przekładającego owo zrozumienie na działanie.
A warto by było. Bo ja wywieram wpływ na życie najwyżej kilkunastu osób. Taki zaś prezes, może zmienić w piekło, albo w coś wartościowego, żywot tysięcy osób. A polityk? Ba! On może mieć wpływ na życie milionów ludzi!
Ale oni na sto procent nie czytają. Zasłanialiby się z pewnością brakiem czasu, gdyby ktoś ich o to zapytał. Podejrzewam, że nie czują potrzeby czytania czegokolwiek, oprócz tego, co muszą.
Ja natomiast mam taką potrzebę. Chociaż w swoim życiu niewiele już zmienię, ponieważ nie chciałbym tego robić, gdyż przyzwyczaiłem się do własnego JA. Ale pracuję nad sobą, nad bardziej pozytywnym spojrzeniem na świat, m.in. czytając o życiu, o podejściu do niego, ponieważ uważam, że znacznie lepiej będzie mi się leżało w trumnie, bez żalu do siebie, do innych ludzi i całego świata.
Stąd abelardowe czekoladki które skończyłem nad ranem. Chwilę przed tym, jak na stacji w Jaworzynie Śląskiej pociąg odmówił posłuszeństwa. Nafaszerowane stalą, plastikiem i elektroniką bydle, nie chciało dalej jechać!
Mógłbym na to narzekać, lecz cieszę się, że nie było to wykolejenie pociągu, albo zderzenie! Wówczas na pewno nie zdążyłbym do pracy. W najlepszym razie połamany, wylądowałbym w szpitalu, a w najgorszym martwy w czarnym, plastikowym worku na zamek. Takim smutno – eleganckim worze jak na kryminalnych filmach. Dlatego trzecia opcja – awaria sprzętu, wydała mi się najmniej dolegliwą.
Możliwe, że słodko – kwaśne czekoladki, jakimi są słowa pana Abelarda, spowodowały takie nastawienie? A może poczucie własnej wartości?
Bo kilka godzin wcześniej dzwonili do mnie z pracy informując o tym, na jakie stanowisko mam się udać. Żona po ponad 30-tu latach wspólnego życia, nadal chce być ze mną. A znajomi cieszą się na mój widok, albo skutecznie udają, że tak jest. Ale wolę nie drążyć tego tematu…
Uważam, że najgorsze dla człowieka jest to, kiedy poczuje się nikomu niepotrzebny. Bez względu na to, czy tak naprawdę jest, czy nie jest. Takie uczucie może nawet zabić, doprowadzając do samobójstwa. Ale najgorsze jest to, że wielu z nich może się mylić, opuszczając ludzi, którym na nich naprawdę zależy…
Oldboy65