Więźniowie własnych ułomności!

Więźniowie własnych ułomności!

17 sierpnia, 2021 Off By oldboy

Jestem więźniem własnych ułomności. Ale wiem o tym, że nie jedynym, bowiem takich ludzi jak ja, jest na świecie około 7.800.000.000 Co nie jest dla mnie żadnym pocieszeniem, lecz uświadamia o tym, że nie gniję w owym więzieniu w samotności, tylko tkwię w nim razem z milionami innych ludźmi.

Dla mnie najgorsza jest świadomość własnych słabości. Co bardzo boli, gdyż znam bardzo wielu ludzi żyjących bez niej. Obwiniających cały świat za to, że są nieszczęśliwi, że w życiu im się nie układa, że nikt ich nie kocha, nie mają przyjaciół, pracodawca ich wykorzystuje, a wiatr nieustannie wieje im w oczy. Jednym słowem wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. A oni? Oni są ofiarą życiowych niegodziwości, jakim usiłują się bezskutecznie przeciwstawiać. Dlatego uważam, że takim ludziom żyje się łatwiej, gdyż mogą uważać się za gnębionych przez świat nieszczęśników, a nie życiowych nieudaczników, do których sam siebie zaliczam.

Tymczasem ja, jak niezłomny masochista – biorę wszystko na klatę. Dosłownie wszystko! Co z perspektywy lat uważam za błędne podejście do życia. Może dlatego, że nie mam przed sobą osoby którą mógłbym opluwać, piętnować, ani prześladować za to, co sam we własnym życiu spieprzyłem. Za własną ułomność, nieudolność, brak konsekwencji. Brak czegokolwiek potrzebnego do tego, aby iść naprzód przed siebie.

Ale czy taka wędrówka jest mi potrzebna? Czy warto taką drogą podążać? Czy wędrowaniem można nazwać życie od półwiecza w tym samym mieście, bycie w związku z tą samą Kobietą od kilkudziesięciu lat, pracowanie w tej samej firmie od ponad ćwierćwiecza???

Ja uważam że tak. Na sto procent jestem przekonany o tym, że wędrówka fizyczna, to jedynie przemieszczanie się naszego ciała po całej planecie. Bo tam gdzie nasza stopa postawi krok, tam przemieści się pozostała część organizmu, czy tego chce, czy nie chce.

Natomiast wędrówka umysłu, to coś znacznie więcej – to przemieszczanie się w czasie i przestrzeni. A tutaj granice wytycza tylko nasza wyobraźnia, lecz ludzi z wyobraźnią ciągle jakby ubywa.

Od dwóch tygodni jestem w Królestwie Jerozolimskim. Jednocześnie wykonując z lepszym lub gorszym skutkiem to, co do mnie należy. W Królestwie jestem dzięki powieści Templariusz z Jeruzalem, autorstwa Jean-Noel Gurgand i Pierre Barret. Wiele lat temu książkę tą przeczytałem, a dzisiaj dzięki zaprzyjaźnionemu Chomikowi, za pomocą audiobooka, pochłaniam treści tej powieści ponownie.

Nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, chociaż błądzenie w historii dziejącej się setki lat temu może wydawać się bezsensowne. Ale ja szukam w nich inspiracji. Poszukuję czegoś, co pomoże mi przetrwać teraz, starając się zrozumieć świat i siebie. Jednocześnie nie zrzucając winy za niepowodzenia na nikogo innego. Możliwe, że kiedyś dojdę do tego, iż przestanę za wszystko obwiniać siebie i zacznę żyć w myśl zasady: carpe diem. Którą znam, uważam za słuszną, lecz nie potrafię we własnym życiu zastosować, ponieważ mój umysł zaprzątnięty jest nieustannie jakimiś fobiami.

Piszę te słowa z wyrzutami sumienia, bo wiem, że zmarnowałem kolejny dzień i nie mogę obarczyć winą za to nikogo. Ależ byłoby łatwiej żyć ze świadomością, że ktoś inny zburzył mój dzisiejszy harmonogram, w którym znalazło się tyle rzeczy do zrobienia!

Ten tekst jest pocieszeniem, albo usprawiedliwieniem tego, że 17.08.2021 roku jestem komuś potrzebny, skoro nadal żyję i mogę to pisać…   

Oldboy65