Nigdy nie mów nigdy
Nigdy nie mów nigdy. Takie powiedzonko przypomniało mi się po latach. Bardzo mądra sentencja nieznanego autora. A przypomniałem sobie o niej, kiedy podjąłem decyzję dotyczącą powrotu na siłownię. Od początku roku w klubie bywałem, w ramach treningów uzupełniających bieganie. Ale teraz postanowiłem, że ćwiczenia siłowe staną się treningiem podstawowym, gdyż zdrowie nie pozwala mi na intensywne bieganie. Na którym mi bardzo zależało. Dlatego muszę wyluzować. Nie będę się z przysłowiowym koniem kopał.
Postanowiłem wprowadzić nową formułę, chociaż możliwości crossfitu mnie zachwyciły, lecz nie na tyle, aby rzucić bieganie i katować się milionami pompek, brzuszków, dipów, pajacyków, swingów, przysiadów i tak dalej. Dlatego postanowiłem zrobić coś nowego. Ale niestety znowu ten przypał! Ponownie mania bycia najlepszym ogarnęła ludzi! Tak idealnym pod każdym względem, że Perfekcyjna Pani Domu by się zawstydziła. A tak wygląda crossfit w najlepszym wydaniu, do którego również wielu amatorów dąży. W bieganiu było podobnie. Najpierw bieganie dla frajdy, na fali wzrostu popularności tej dyscypliny, a później jazda po wyniki i zaczęło wiać nudą. Trenerzy personalni. Rozpiski. Zegarki z pulsometrem, izotoniki, żele, batony energetyczne…
Przyznam, że dla podbudowania wiecznie wątpiącego i niewierzącego we własne możliwości EGO, też zacząłem intensywnie trenować. Rytmy, interwały, tempo progowe itd. Co zaowocowało tym, że od czasu do czasu gościłem na pudle w kategorii M40, a później M50 Ale nie potrafiłem przekonać się do tego, aby bieganie postawić na pierwszym miejscu! Wstawać rano sprawdzając jakość snu, puls oraz gęstość kupy, a później jak najwięcej obijać się w pracy i migać się od zajęć domowych, aby w pełni sił przystąpić do treningu. Dlatego nie zostałem super championem M50, załapując się jedynie na podium w słabiej obsadzanych zawodach.
Robienie czegoś za wszelką cenę uważam za drogę donikąd. Owszem, jeśli ktoś jest zawodowcem i żyje ze sportu, to może się poświęcać. Rujnować zdrowie. A w nagrodę, na stare lata zostanie słynnym kaleką jak Ronnie Coleman, albo w zdrowiu dożyje późnej starości, odcinając kupony popularności.
Trochę czasu zajmie mi dopasowanie treningów do warunków panujących na siłowni oraz do moich możliwości. Już po pierwszym treningu wiem, że bieżnia odpada, bo ustawienie parametrów zajmuje więcej czasu, niż przebiegnięcie 200 metrów w ramach jednego ćwiczenia z zestawu. Dlatego wygrzebałem z szafy starą skakankę. Przepędziłem z niej zdziwione pająki, szepczące pod nosem; „Powaliło gościa do reszty! W wieku 57 lat będzie skakał na skakance jak gówniarz!?”
Oldboy65