1989!
Uff!!! Musical „1989” to był kawał dobrze opowiedzianej historii. A właściwie wyrapowanej i nie porównywałbym tego musicalu z „Hamiltonem” Manuela Mirandy. Bo takie porównania nie mają najmniejszego sensu. Chociażby dlatego, że opowiadają zupełnie inne historie. Hamilton jest protoplastą nowego musicalowego nurtu i tego nie powinno się kwestionować, ponieważ nikt wcześniej przed Mirandą nie odważył się sięgnąć po rap i zaciągnąć te nowoczesne rytmy na teatralną scenę.
Muzyczną ścieżką niedawno wydeptaną przez Manuela Mirandę poszedł Teatr im. Juliusza Słowackiego i zrobił to również znakomicie. Opowiadając o ostatnim najważniejszym zwrocie w historii naszego kraju. Wałęsa, Kwaśniewski, Frasyniuk, Kiszczak, Kuroń, Jaruzelski… i ja, albo Ty lub Ty. Zależy ile masz na życiowym liczniku. Ja jestem człowiekiem przełomu, ponieważ najważniejsze chwile mojego życia miałem okazję spędzić w momencie wielkich przemian. Na szczęście zmian na lepsze. Wiem, że możemy ponarzekać na to, co dzisiaj się dzieje twierdząc, że kiedyś bezpieczniej i wygodniej się żyło, chociaż znacznie skromniej. Ale jak to się mawia; „Biednemu wiatr zawsze w oczy wieje” i taki już jest los biedaków.
Pamiętam biedę i beznadzieję oraz parszywą szarość dnia powszedniego. Walkę nawet o tak przyziemne produkty jak papier toaletowy! Kolejki za mięsem. Ba! Za wszystkim.
Szczerze mówiąc nie wiem, czy dzisiaj jest lepiej niż dawniej, tylko dlatego, że sklepowe półki uginają się od wszelkiego dobra. Od tego, czego dawniej dla nas nie było. Bo podobno są kraje w których ludzie żyją znacznie skromniej, lecz są bardziej szczęśliwi od nas. Podobno.
Nie wiem, czy posiadanie czegokolwiek może nas uszczęśliwiać. Czasami się nad tym zastanawiam. Czy mając to, lub tamto. Kupując coś, czego dzień wcześniej nie posiadałem jestem bardziej szczęśliwy? I tak muszę pracować. Martwić się jak dawniej o utrzymanie. Może luksusem jest nie skupianie się na drobiazgach oraz to, że nie muszę egzystować, tylko mogę pożyć. Pójść do teatru. Zafundować sobie nocleg w Warszawie. Kupić dobre gruzińskie wino i napić się z żoną. Może o to walczyliśmy? O tym marzyliśmy. I jak zwykle nie wszyscy to mają, ponieważ nie wszyscy potrafią ustawiać się tyłem do przeciwności życia. Omijać przeszkody. Nie wpadać w kłopoty z własnej woli.
Ale sądzę że warto było o to walczyć. Właściwie o co??? O możliwość wyboru. Tak. O możliwość wyboru… Wiem, że nie każdy rozumie to, że uciekliśmy z krainy marazmu. Może dlatego, iż wielu ludzi w nowoczesny marazm ponownie się pakuje. W życiową jałowiznę – na własne życzenie. Nie z biedy. Oj nie. Bo nudne, miałkie, jałowe życie mogą prowadzić również zamożni ludzie. A pełną piersią mogą żyć ludzie posiadający znacznie mniej pieniędzy. To tylko jest kwestią naszego wyboru.
.
.
Aż łezka w oku się zakręciła. Nie tylko dlatego, że temat dotyczył chwil ważnych również w moim życiu. Ale dlatego, że zrobiono to w takim stylu!!! Reżyserka Katarzyna Szyngiera efektownie ujęła wydarzenia lat 80-tych ubiegłego wieku. Natomiast Andrzej „Webber” Mikosz znany mi ze współpracy z Łoną „udostępnił” tajniki rapu artystom krakowskiego teatru. Wszystko było znakomicie zagrane, wyśpiewane oraz wytańczone i 160 minut minęło jak jedna chwila. Ba! Jak niewinne pstryknięcie palcami!
Strona teatru > https://teatrwkrakowie.pl
Oldboy65