
Ostatnie kilogramy złomu przerzucone!
Dzisiaj wykonałem ostatni trening w tym roku. Dziesiąty w grudniu z siedemnastu zaplanowanych na siłowni. Ale dobre i to. Co tu dużo mówić. Jest już tak źle, że przestałem nawet narzekać. W grudniu wybiegałem nic nieznaczące 12km, w listopadzie zaledwie 81km, a w październiku tylko 53km Od września jestem w biegowym odwrocie!
Kiedyś myślałem, że jedynie mozolne dochodzenie do formy jest męczące i stresujące. Coraz więcej osiągasz, coraz bardziej się angażujesz i coraz mocniej ci na wszystkim zależy. Ale okazało się, że w drugą stronę też nie jest zbyt ciekawie. Zaczynasz spadać z formą i to, co było dla ciebie pół roku temu normalne, dwa, trzy miesiące później wykonujesz z trudem. A następnie o podniesieniu dawnego ciężaru, przebiegnięciu, przepłynięciu lub przejechaniu na rowerze wcześniej bezproblemowego dystansu, nawet nie masz co myśleć! I znowu stres. Z każdym tygodniem stajesz się coraz słabszy i zniechęcony. Trenujesz, lecz spadasz z formą, gdyż musisz niektóre treningi odpuścić, albo zrobić je znacznie lżejszymi. Dlatego to, co było jeszcze nie tak dawno dla ciebie osiągalne, staje się teraz niemożliwością!
Z powodu rany na nodze musiałem się ograniczać, najpierw zmniejszając liczbę treningów biegowych. Następnie zaprzestając biegania. Wykluczyłem też skakanie na skakance i wskakiwanie na skrzynię w ramach treningów crossfitu. Ostatecznie wyeliminowałem z treningów wszystkie ćwiczenia powodujące zginanie stopy, gdyż na wysokości kostki zrobiła mi się rana. Gojąca się w okresach przestoju i pękająca na nowo podczas codziennej aktywności. A bieganie, skakanie itp. Zupełnie wykluczało gojenie się rany.
Jeśli wylądowałbym na zwolnieniu lekarskim, po 3-4 tygodniach byłoby po kłopocie. Ale ja tak nie potrafię. Nie lubię siedzieć w domu i nic nie robić. Znam wielu ludzi, którzy przy byle okazji lecą do lekarza, aby wyżebrać chorobowe, a później leżą szczęśliwi przez kilka dni na wyrze przed telewizorem. Niestety ja nie potrafię iść do lekarza, nawet wówczas kiedy powinienem!
Ale jestem umówiony z fachowcem – prywatnie, w mieście oddalonym od mojego o kilkadziesiąt kilometrów, na połowę stycznia nadchodzącego roku. Dlatego czekam od kilku tygodni na wizytę u medyka, jak na spotkanie Mesjasza. Chociaż wolałbym, żeby mnie wyleczył, albo wskazał drogę do rozwiązania moich zdrowotnych problemów, a nie pieprzył bzdur o zbawieniu, Niebie i tym podobnych pierdów.
Najwyraźniej w kolejny rok będę wchodził ze starymi problemami, ale liczę na to, że do końca lutego wyjdę z dołka i ruszę na biegowe ścieżki. Bo w końcu każdy powinien robić to, co lubi. Jedni wolą wegetować przed telewizorami, a inni pocić się na siłowni przerzucając tony złomu, lub biegać, czy jeździć na rowerze w terenie pokonując kolejne kilometry…
Oldboy65