
A może po prostu odpuścić?
„…Niepowodzenia współtworzą nasze życia, ale wcale nie muszą być preludium do czegokolwiek. A tym, co się nie udało, może być także to, co w ogóle nigdy nie zaistniało. Inny pomysł, bardziej korzystny wynik, większe powodzenie, pełniejsza relacja.
Może więc najważniejszą życiową lekcją, jaką możemy odebrać od takich czy innych niepowodzeń, jest po prostu pokora? Pokora wobec tego, że, jak mawiała klasyczka, „żyjąc tracimy życie”? Tracimy szanse, umiejętności, inne warianty losu; nadzieje, które nigdy się nie ziszczą; to, co wydaje nam się, że być powinno, zamiast tego, co jest.” (Cveta Dimitrova – Psychoterapeutka)
Od wielu miesięcy borykam się z problemami zdrowotnymi. Ale nie są to wyszukane raki, kultowa w pewnych środowiskach marskość wątroby, powszechna miażdżyca lub cukrzyca. Na szczęście nie to! W porównaniu z tymi dolegliwościami moje problemy zdrowotne to pierdoły. Chorobowe banały. Ale i tak skutecznie utrudniające treningi.
Od przebytej przeze mnie zatorowości płucnej minęło prawie trzy lata. Od tego czasu mocno wyhamowałem w swoich sportowych zapędach. Mój organizm przystopował fizycznie, a umysł psychicznie. Nie chciałbym jednak się poddawać. Bo to, że kiedyś opuszczę ten piękny świat, jest pewne jak amen w pacierzu. Ale dlaczego miałbym już teraz chodzić po ziemi jak zombie? Albo jak osoba czująca, że grunt obsuwa się jej pod stopami? Czy zachowywać się jak wielu ludzi w podobnym do mnie wieku, jakby podświadomie oczekujących na to, co nieuchronne. A o tym że odpuścili świadczy stopień ich zaniedbania, chociażby zaprzeczali, że tak nie jest. Pomijam ludzi, którzy nigdy nie dbali o siebie, ani fizycznie, ani psychicznie. Ci najwyraźniej odpuścili tuż po przyjściu na świat!
Po co czekać na śmierć, skoro można żyć dalej? Przecież to, co ma być i tak będzie? Być może nasze życie. Zafajdana Ziemia. Układ Słoneczny. Galaktyka. Świat. Może to wszystko moglibyśmy o kant tyłka rozbić. Ale skoro tutaj jesteśmy, czy nie powinniśmy z tego skorzystać? Nie ważne, że wkrótce nas nie będzie. Przecież wszystko się kiedyś kończy. Butelka ulubionego wina. Namiętny seks. Sukcesy sportowe, lub zawodowe. Wymarzona wyprawa w przepiękne góry… Wracamy do domu z zachwycającej eskapady i co? Strzelamy sobie w łeb, trujemy się, wieszamy, czy żyjemy dalej? Tak samo powinniśmy podchodzić do własnego życia. Może dobrze by było podzielić je na kończące się rozdziały, po których następuje ciąg dalszy? A później kończy to wszystko wielki finał – WYCIĄGAMY KOPYTA!
W zasadzie miałem napisać o aktywności fizycznej faceta niestrudzenie docierającego do szóstej dziesiątki. Ale tym zajmują się specjaliści od autopromocji. Albo nawiedzeni ziomkowie usiłujący wmówić innym ludziom, że skoro oni w wieku 57, 64, czy 72 lat wycisnęli 100kg sztangę leżąc na ławeczce, więc każdy może to zrobić. Ba! Powinien! Tylko musi zabrać się za siebie. A gówno prawda. Nie każdy może i nie każdy musi to robić. Ja wspominam tylko o tym co robię. Nie nakłaniając nikogo do tego samego. Pewnie dlatego nie jestem przekonującym blogerem, ale wcale mi na tym nie zależy. Kto przypadkiem zerknie na moje skromniutkie osiągnięcia, a później postanowi robić to samo, a nawet więcej. To super…
Przypomina mi się taka sytuacja. O tym zawsze będę pamiętał. Do biegania nikt mnie nie namawiał. Ale obserwowałem swojego rówieśnika Marka, który pięć razy wygrał Sudecką Setkę, kultowy ultramaraton. Docierając do 50 roku życia skutecznie walczył z młodszymi o 10, 20 lat rywalami. Wygrywał, albo był na podium lub w jego pobliżu, w innych mocno obsadzonych imprezach. Tym właśnie mi zaimponował. Obserwowałem uważnie jego zmagania, kibicowałem, kilka razy byłem na trasie żeby zrobić dla kolegi zdjęcia i postanowiłem również spróbować. Dlatego w wieku 46 lat rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem, której nieuchronny koniec, taką mam nadzieję, jeszcze nie nadszedł.
Teraz znalazłem się w kolejnym sportowym dołku, z którego próbuję się wygrzebać. Sam. Bo tacy ludzie jak ja, prawie wszędzie zmierzają sami. Może w takiej sytuacji jak ta, jest to bardziej dojmujące niż być powinno. Dlatego, że nikt nie klepie nas po plecach. Nie mówi, frazesów o tym, że jutro będzie lepiej, lub wciska bardziej wyszukane, wspierające nas powiedzonka.
W lipcu przebiegłem 12km W tym miesiącu 2km, lecz czuję, że dam radę więcej. Może przebiegnę 50-100km Przydałoby się trochę więcej pobiegać, bo na złość własnemu organizmowi zapisałem się na Bogatyńską Dziesiątkę. W poprzednich miesiącach zrobiłem sporo treningów na siłowni, które nie są tak intensywne jak dawniej. Ale są. Do treningów dorzuciłem rower, w zasadzie jako sportową atrakcję. Wentyl bezpieczeństwa, a nie wyczyn. Stąd zakup elektrycznego fatbike’a, aby ruszać raz w tygodniu na 50-70km trasy, bez angażowania się w wymagające treningi rowerowe.
Jeszcze kilka miesięcy temu myślałem o tym aby odpuścić. Przestać biegać, przestać ćwiczyć na siłowni itd. Nie robić nic oprócz nienagannego meldowania się w pracy, żeby na zbity pysk mnie nie wyrzucili! Ale do odpuszczenia zniechęca mnie widok ludzi, którzy mimowolnie się poddali. Jeszcze żyją, a wielu z nich będzie żyć dłużej niż ja, lecz już teraz wyglądają jakby od dawna byli umarlakami. Być może trzyma ich przy życiu instynkt przetrwania. Nic więcej.
Kilka miesięcy temu poznałem na siłowni w Jump Planet ponad 70-cio letniego faceta, który powiedział, że przychodzi tutaj odpocząć. Bo już nie chce słuchać nieustannie narzekających na wszystko rówieśników! A tutaj może porozmawiać o ćwiczeniach na klatę, biceps, lub na inną część ciała, porozmawiać o suplementach lub innych sprawach. Tutaj może się zmęczyć. Popatrzeć na młodych ludzi i na godzinkę lub dwie, zapomnieć o przemijającym czasie…
Cytat pochodzi z fragmentu tekstu Cvety Dimitrovej „Próbować, zostawić, odpuścić” / Polityka 30.2023 (3423) z dnia 18.07.2023
Ja trafiłem na ten tekst na profilu FB Pauliny Młynarskiej >>> https://www.facebook.com/100044534525179/posts/pfbid021YKNrMCcrAtfJhmKNRKiNQRTjU39Zpo4NvehpUtLCwtUvRX3tQuHqEm5RTY46VWel/?sfnsn=mo