Kosmita który zaraził się ludzkością.
„Lazarus” jest ostatnim dziełem Davida Bowiego zrealizowanym w 2015 roku. W spektaklu można usłyszeć największe przeboje artysty: m.in. Life on Mars, This is Not America, Absolute Beginners. Scenariusz Endy Walsha jest sequelem powieści science fiction „Człowiek, który spadł na Ziemię” („The Man Who Fell to Earth”) i filmu z 1976 roku, w którym David Bowie zagrał główną rolę.
Film i książka opowiadają o przedstawicielach obcej cywilizacji, którzy szukają na Ziemi nowego miejsca do życia z powodu suszy wyniszczającej ich planetę. Jeden z nich – Thomas Newton, funkcjonując w ludzkim przebraniu, wykorzystuje swoje umiejętności i wiedzę do zdobycia władzy i wpływów, aby umożliwić transport wody na swoją planetę. Dzięki nadludzkim zdolnościom zdobywa fortunę, lecz nabywa negatywnych ziemskich cech: egoizmu, chciwości, popadając również w alkoholizm. Dlatego nie będzie mógł wykonać zadania z którym przyleciał na Ziemię. W samotności tęskni za utraconą miłością, marząc o powrocie na rodzinną planetę. (źródło: Teatr Muzyczny Capitol)
…
„Lazarus” ma różne oblicza. Wystawiano go m.in. w Londynie, Hamburgu i Wiedniu. Ja miałem przyjemność poznać Lazarusa w wykonaniu Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu > https://www.teatr-capitol.pl Realizacja Jana Klaty w Capitolu jest polską prapremierą musicalu.
Nie będę ukrywał, że byłem trochę zagubiony. Może do niektórych tematów należałoby się specjalnie przygotowywać, aby poczuć to, co dzieje się na scenie? Teraz żałuję, że nie zapoznałem się wcześniej z treścią musicalu. Tak na wszelki wypadek. Bo niektóre wątki przeoczyłem. Dlatego o tym, że główny bohater jest kosmitą dowiedziałem się po przedstawieniu. Natomiast muzyka Davida Bowiego ponownie mnie urzekła. Znakomita scenografia również zrobiła wrażenie. Polecam Lazarusa nie tylko miłośnikom legendarnego muzyka, ponieważ wykonanie utworów przez artystów występujących na wrocławskiej scenie oraz oprawa muzyczna godna jest polecenia. Nie mogłem się jej nasłuchać i z przyzwyczajenia do anglojęzycznych utworów, z których rozumiem najwyżej co dziesiąte słowo wyrwane z kontekstu, ale wsłuchuję się w brzmienie muzyki – nie spojrzałem wysoko nad scenę, a raczej zrobiłem to z opóźnieniem. A tam wyświetlane było tłumaczenie tekstów. Tych dzięki którym poznałbym całą treść sztuki. Ale ciężko jest siedząc w trzecim rzędzie zadzierać głowę do góry czytając tekst, jednocześnie patrząc na scenę. Myślę, że był to kolejny pstryczek w nos od życia, tym razem za nikłą znajomość języka angielskiego, którego tajniki zgłębiam z mozołem od kilku miesięcy.
W drodze powrotnej do domu były wspomnienia młodości, w której Dawid Bowie ma również swoje zasłużone miejsce. „This is not America” – ten utwór wystarczy. Wrył mi się w tak mocno w głowę, jak tusz tkwiący w skórze wytatuowanego typa. Piosenka kojarzy mi się głównie ze znakomitym filmem „The Falcon and the Snowman” (1985r.) reż. John Schlesinger W którym główne role zagrali Sean Penn i Timothy Hutton. Mógłbym opisać treść filmu jednym zdaniem – opowiada on o dwóch kumplach, którzy wkręcili się w szpiegowską aferę rujnując własne życie. To znaczne uproszczenie treści. Ale może znajdę gdzieś ten film i obejrzę ponownie po latach.
Z twórczości Davida Bowiego czerpali inspirację różni wykonawcy. Na przykład utwór Heroes wykonywany był zarówno przez Petera Gabriela (moja ulubiona aranżacja), ale także przez Motorhead, a nawet przez King Crimson. Nie jestem recenzentem i nie będę silił się na górnolotną ocenę spektaklu. Po prostu znakomita scenografia i wykonanie utworów przez artystów teatru zrobiło na mnie ogromne wrażenie. A to, że treść musicalu dotarła do mnie ze znacznym opóźnieniem, to moja wina, moja bardzo wielka wina!
Oldboy65
Ps. We wpisie umieściłem zdjęcie biletu wstępu do Capitolu.