
Depresja to nie łupież
Wstajesz z łóżka i nic cię nie cieszy. Świat się nie zawalił. Zdrówko jeszcze cię nie opuściło. Pogoda za oknem całkiem przyzwoita. Na koncie nie brakuje pieniędzy. Od tygodni nie pokłóciłeś się z osobą, z którą postanowiłeś żyć na dobre i na złe. Samochód jeździ bezawaryjnie od miesięcy. Nawet ludzie się do ciebie uśmiechają. Nie dlatego, że jesteś kimś znanym i cenionym. Tak po prostu, ze zwykłej ludzkiej życzliwości. A mimo to, gdzieś w głębi duszy, czujesz, że coś jest nie tak. Coś ci doskwiera. Uwiera w umyśle jak ziarnko piasku w bucie. Bo niby jest ono mikroskopijnej wielkości i bez znaczenia, lecz ciągłe uciskanie powoduje w końcu ranę. Coś, co nie daje ci żyć…
Uciekasz w socialmedia, aby się pocieszyć i masz dwa wyjścia. Pierwsze: możesz oszukiwać się i kreować nieistniejącą rzeczywistość – świat, jaki powinni widzieć inni ludzie! Bo pragniesz podziwu oraz wsparcia. Niech ci zazdroszczą, albo chwalą!
Drugie: możesz użalać się nad sobą, albo wszystko przedstawiać w czarnych barwach, aby cię dostrzeżono. Udzielono wsparcia – pomocy jakiej potrzebujesz.
Większość ludzi w mediach społecznościowych woli kłamać. Przedstawiając nieistniejący świat fantazji, jako rzeczywistość w której żyją. Ja też tak potrafię, lecz nie mam do tego przekonania. Mógłbym na przykład wrzucić zdjęcie z treningu, który nie był udany, ponieważ od tygodni borykam się z problemami zdrowotnymi. A pod nim napisać. Jak świetnie mi poszło. Robię postępy. Jestem wniebowzięty. Zadowolony z przygotowań do sezonu i liczę na biegowe rekordy. Po prostu jest miodzio!
Kiedy oglądam na fb wiecznie zadowolone twarze. Uśmiechniętych ludzi oraz opisy zajebistości w której od lat się znajdują. Zastanawiam się nad tym, jak jest u nich naprawdę? Bo rozmawiając ze znajomymi. Wiem, że tak nie jest. Są radości oraz smutki. A wygranym można nazwać człowieka, w życiu którego radości jest odrobinkę więcej niż smutków.
Kilka lat temu, jeden ze znajomych popełnił samobójstwo. Biegowy wymiatacz. Był wsparciem dla wielu osób. Trenerem. Dobrym kumplem. Przyjacielem. Ogólnie lubianym, uśmiechniętym od ucha do ucha facetem. Wszyscy byli w szoku, gdy dowiedzieli się, że dobrowolnie postanowił odejść. Definitywnie zakończyć swoje życie! Wszyscy oprócz mnie. Może dlatego, że nie wierzę w super szczęśliwych ludzi. Idealnych i niezniszczalnych. No chyba że kolokwialnie ujmując, są pierdolnięci. I nic nie jest w stanie ich do siebie zrazić. Nie przejmują się własnymi niedoskonałościami, niepowodzeniami, a gdy zostaną przez życie przyparci do muru, potrafią się wyśliznąć. Nie przyjmując do wiadomości faktu, że ponieśli klęskę. Oni po prostu nie wierzą w to, że coś mogło pójść nie tak. Ci naprawdę stuknięci tego nie zauważają, gdyż pojęcie porażka dla nich nie istnieje! Jakże im tego zazdroszczę!
Wszyscy inni mają prawdziwe problemy, wynikające z kłopotów zdrowotnych, rodzinnych, albo zawodowych. Ale są ludzie z wyimaginowanymi problemami – nie istniejącymi, jak rak zżerającymi ich dusze. To ludzie chorzy na depresję.
Często zastanawiam się nad tym, czy do nich należę? Zwłaszcza wówczas, gdy wszystko się układa. Oględnie mówiąc – jest nieźle, lecz mi się nic nie chce. Czuję totalną bezsilność. Zniechęcenie. Jakby ktoś mnie psychicznie skrępował. Nie, nie! To nie lenistwo. Tylko wewnętrzna niechęć do siebie i całego świata. Niechęć nadciągająca jak burza w górach. Po których wędrujemy kamiennym szlakiem. Jest pięknie, świeci słońce, wokół roztaczają się zapierające dech w piersiach widoki i nagle nie wiadomo skąd, nadciągają czarne chmury, porywisty wiatr, a wraz z nim gradobicie i przerażające pioruny!
Może to depresja? Sam nie wiem. Ale wiem na pewno, że przed totalną klęską chroni mnie ciekawość tego, co wydarzy się jutro i każdego kolejnego dnia. Co jeszcze przyniesie mi życie? Za stan, w jaki coraz częściej popadam, staram się nie obwiniać nikogo, nawet siebie. Po prostu biorę to na klatę i próbuję żyć dalej…
Warto posłuchać: Adam Van Bendler – depresja… > https://www.facebook.com/watch/?v=720927715461885
Kiedy słyszę o depresji z ust mojego ulubionego stand-upera Adama Van Bendlera. Wspominającego o tym, że kiedyś chciał się zabić, ale przetrwał. Zastanawiam się nad genezą problemu. Tłumacząc depresję po swojemu. Jako pragnienie czegoś nieuchwytnego. Czegoś, czego nie potrafimy nawet określić. Co nie jest czymś materialnym; jak dom, samochód, albo pieniądze, lub duchowym jak miłość, czy uwielbienie. Może dlatego to takie trudne?
W takim rozumieniu bardziej możemy pomóc ludziom uciekającym przed wolną, bo zniszczono ich domy, a jedyną możliwością ocalenia życia jest ucieczka. Możemy im dać dach nad głową, pracę, moralne wsparcie. Ale ludziom, których problemy są iluzoryczne, powstające w ich głowach, ciężko jest pomóc.
Tak naszło mnie dzisiaj na smętne rozmyślania, po dniu, który powinien być zupełnie inny, lecz był jaki był. A moim zadaniem jest przetrwać do północy. Ale może jutro będzie lepiej?
Oldboy65