
Magiczna moc naszych słów
Byłem zachwycony, kiedy kilka lat temu pisząc aktywnie biegowego bloga usłyszałem takie stwierdzenie; „Nie czytam twojego bloga dlatego że biegam, tylko biegam dlatego, że czytam twojego bloga.” Powiedziała tak tylko jedna osoba, a ja uznałem to za ogromny sukces. Być może dlatego że jestem małostkowy. Skromny. Zahukany. Zamknięty w sobie. Zestresowany i po pachy osrany. Jak tam ktoś mój stan umysłu nazwie, z pewnością wceluje w dziesiątkę lub chociażby otrze się co nieco ze swoją oceną o prawdę.
Zachwyt był, ponieważ o to mi chodziło. Mógłbym mieć co najmniej 10.000 fanów na fejsie, a pod każdym wrzuconym postem dziesiątki lajków. Bo wiem jak to zrobić. Po prostu musiałbym pisać to, co ludzie chcą usłyszeć! To łatwizna. Dlatego byle łachudra wygrywa wybory do parlamentu. Bo potrafi się przypodobać mówiąc to, co ludzie chcą usłyszeć. OK Może zazdrość przeze mnie przemawia? Ale nie potrafię zniżyć się do tego poziomu. Uważam, że napisać to, czego większość ludzi nie chciałoby usłyszeć, jest sto razy ciekawszym zajęciem. Bazgranie o bieganiu po marzenia, o endorfinach oraz o tym, że bieganie jest najlepszym zajęciem pod słońcem i w dodatku uskrzydla, jest na poziomie… W każdym razie nie trzeba się wysilać żeby zdobyć fanów.
Wczoraj wspomniałem, o tym że Papież Franek coś ciężkiego pierdzielnął w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Corriere della Sera”. Ale bądźmy szczerzy. Gdyby tak nie myślał, nic takiego by mu się z głowy na światło dzienne nie wydostało.
Dla mnie najważniejsze jest teraz co innego. To takie skryte marzenie. Coś zupełnie nierealnego. Prawie nierzeczywistego. A może się wydarzy… Chciałbym kiedyś usłyszeć, albo przeczytać. Jak ktoś napisze: „Właśnie miałem targnąć się na życie, ponieważ cały mój świat się zawalił. Zwolnili mnie z pracy. Żona urodziła mi czarnoskóre dziecko i twierdzi że jest do mnie podobne. Córka zaszła w ciążę z największym menelem mieszkającym na dzielnicy. Samochód odmówił posłuszeństwa, ze stresu nabawiłem się wrzodów na żołądku, a ukochany pies przepadł bez wieści! Dlatego szukałem w przeglądarce informacji o tym jak skutecznie się unicestwić i nie wiem dlaczego trafiłem na twojego bloga. Poczytałem co nieco i doszedłem do wniosku, że powinienem dać sobie jeszcze jedną szansę. Bo życie jest porąbane, ale przy niewielkiej dozie optymizmu, nie większej od brudu zgromadzonego za paznokciami, da się jakoś przeżyć!
Uratować chociaż jedną osobę słowami – brzmi nieźle, bo słowa również potrafią zabijać.
Oldboy65
Dziennik pokładowy – Magiczna moc naszych słów (d.2)