Jestem jak średniowieczny skryba!
Kolejna próba zrzucenia kilku zbędnych kilogramów, a już po kilku dniach czuję się jak średniowieczny skryba notujący wszystkie przychody i wydatki swojego pana! I nie wiem, co bardziej mnie męczy – niezbędny do redukcji deficyt kaloryczny, czy to notowanie, ważenie, ciągłe obliczanie; dodawanie, odejmowanie…. Bo wszystko, po co byśmy nie sięgnęli ma kalorie. No chyba, że zaczniemy jeść cegły! Twarożek chudy ze szczypiorkiem, solą i odrobiną pieprzu ma tyle i tyle. Ale czegoś brakuje. Jeb! Łyżka śmietany i już trzeba doliczyć. Ziemniaczki młode z koperkiem. Pychota. Ale czegoś tutaj brakuje. Może odrobinę masełka? Jeb! I trzeba doliczyć. Taki to jest żywot człowieka wiecznie się odchudzającego!
Od dawna przestałem krzywo patrzeć na grubasów. Na to, że wyglądają obleśnie, nieestetycznie, niezdrowo i powinni coś z tym zrobić. Bla! Bla! Bla! Ja im teraz współczuję. Ale tylko tym, którym zależy na w miarę oględnym wyglądzie, lecz nie mogą do niego mimo usilnych starań dojść. Bo ja mam tak samo. Bronię się przed tym co prawda. Od czasu do czasu organizując akcje typu: „Wiosenne zrzucanie masy”, „Redukcja wakacyjnego brzuszka”, czy „Niszczenie świątecznej oponki” itd. itp. Ciągle coś. Walka. Walka. Walka. Qwa! Jestem w tym niezmordowany! A skutek jest taki, że ważę nadal za dużo, lecz nie tyle, ile ważyłbym, gdybym się nie pilnował. Spokojnie dołączyłbym do milionów ulanych schabów z trzycyfrowym wynikiem na wyświetlaczu elektronicznej wagi.
Ale nie zazdroszczę szczupłej sylwetki tym, którzy wyglądają jakby miesiącami, a nawet latami, przetrzymywał ich ktoś w pomieszczeniu na mopy, o suchym chlebie i wodzie. Bo czego tutaj zazdrościć? Zapadniętej klatki piersiowej? Wybałuszonych z wiecznego głodu oczu? Balansowania na krawędzi anoreksji? Jakiejś schizy dotyczącej nie jedzenia, ryjącej im beret na maksa?
W życiu najtrudniejsze jest znalezienie środka. Czegoś, co nam nie zaszkodzi. Czegoś co będzie dla nas dobre. Dobrane w odpowiednich proporcjach. Takie w sam raz. Bo ze skrajności w skrajność możemy popaść bez problemu. Wystarczy chwila nieuwagi.
Dwie godziny pitrasiłem, liczyłem, ważyłem. I wygląda na to, że zdążę jeszcze na trening przed pracą, ale musiałem się wyżalić. Ha! Ha!
Oldboy65