To, co czyni mnie innym, czyni mnie mną.
Z integracją mi nie po drodze, bo im bliżej było do imprezy zakładowej, tym bardziej odechciewało mi się zacieśniać więzy z kolegami. Być może dlatego, iż uważam, że ich zacieśnianie powinno wypływać z głębi serca, a nie być sztucznie stymulowane. Ale może ma to sens? A może szukam usprawiedliwienia swojej niechęci do spotykania się z ludźmi, gdyż to jak ich sobie zjednywać wiem. Przynajmniej teoretycznie. „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” Dale Carnegie. To jedna z pozycji którą czytałem na temat zjednywania, pozyskiwania, zbliżania do siebie ludzi i tak dalej. Jak zwał, tak zwał. A może tego nie potrzebuję i bez powodu zamartwiam się swoim dobrowolnym wyalienowaniem?
Kiedy dwa dni po spotkaniu przyszedłem do pracy, nikt nie pytał o powód mojej nieobecności. Co jest potwierdzeniem tego, że nie byłem nikomu potrzebny. Z jednej strony to ulga, lecz z drugiej… Bo fajnie jest być przez kogoś oczekiwanym. W każdym razie słyszałem o tym, że fajnie. Ale żeby ktoś nas zapragnął. Trzeba drugiemu człowiekowi coś od siebie dawać i to ważne: niczego od takiej osoby w zamian nie oczekiwać. Wówczas będziemy lubiani. Może nawet doceniani. Do momentu w którym przestaniemy zaspokajać czyjeś oczekiwania.
A ja niestety nie lubię spełniać ich bez wzajemności Pod tym względem jestem materialistą. Coś za coś. Ale nie chodzi o wyrachowanie. Współżycie z innymi ludźmi, to nie biznes i nie musimy wychodzić zawsze na plusie. Na przykład kolega poprosi nas o pomoc w przeprowadzce. Nadźwigamy się mebli w stylu Ludwika XVI-tego. Ciężkich jak diabli, bo z litego drewna. A on w zamian zaprosi nas na piwko oraz uraczy długą opowieścią z wakacji na Krecie. Materialnie by nam się nie opłacało, gdybyśmy naszą pomoc przeliczyli na roboczogodziny. Ale kiedyś, przy jakiejś okazji może być zupełnie odwrotnie. To my będziemy potrzebowali pomocy. Dlatego powinniśmy otaczać się ludźmi na których możemy z wzajemnością liczyć.
„Dobrych ludzi wyjadaj, jak bakalie z zakalcowatego ciasta życia” – tak mi się kiedyś pomyślało. To dobra metoda. Bo jeśli otaczają nas przyjaźnie nastawieni ludzie, nie czujemy się samotni. Nawet jeśli jest ich niewielu. A jeśli otacza nas tłum ludzi, którzy tylko od nas czegoś oczekują i nic wartościowego do naszego życia nie wnoszą. Stojąc w takim tłumie poczujemy się bardzo samotni. Brr!
Wiem, co należy robić, aby zjednywać sobie ludzi. Ale to nie moje klimaty. Stąd zaledwie kilkudziesięciu fanów na blogu, bo nikogo nie przyciągam jak inni blogerzy! Gdybym żył z publikowania na stronie, pewnie umarłbym z głodu w ciągu miesiąca, lub dwóch. Albo musiałbym się przełamać i pisać to, co inni ludzie chcą usłyszeć.
Wiele lat temu. Jednemu z kolegów. Zafascynowanemu pewną dziewczyną doradzałem, aby udawał, że lubi psy, gdyż ona uwielbiała czworonogi. Żeby nauczył się jakichś głupich tekstów. Jakimi wielu ludzi się do nich zwraca. Miział psiura za uszkiem, a nie kopał go pod stołem. Co sam kiedyś widziałem.
„Ale ten pieprzony kundel napala się na moją nogę!” – powiedział oburzony. „Miłość wymaga poświęceń” – odparłem. Czym jeszcze bardziej go rozsierdziłem. Ostatecznie dał sobie z nią spokój. Bo nie chciał walczyć o jej względy z kundlami. Wspominam o tym, gdyż była to jedna z moich porażek w roli mentora. Tym razem dotycząca sfery uczuciowej.
Ale mniejsza o psy. Najważniejsze jest znać imię osoby z którą się rozmawia, jak pisze Cornegie. Ludzie uwielbiają dźwięk własnego imienia. Ja jestem tak nieuważny, że imion niedawno poznanych ludzi nie pamiętam! Następnie należy słuchać tego, co ta osoba ma do powiedzenia. Szczerze udając zainteresowanie. No dobrze. Dale Carnegie nie pisze o „udawaniu”. Może zapomniał. Ale jak można być szczerze zainteresowanym czymś, co nas zupełnie nie interesuje? Przynajmniej w danej sytuacji.
W książce jest sporo ciekawych uwag których nie przytoczę, ponieważ gdzieś mi się zawieruszyła. Jeśli jej nie odnajdę, będę musiał kupić drugą. Bo czasami mam integracyjne przebłyski i chciałbym się zaprzyjaźniać. To nachodzi mnie w chwilach słabości, gdy męczy mnie bycie innym. Ale: „To, co czyni mnie innym, czyni mnie mną” – jak powiedział Prosiaczek i tak niech już zostanie.
Oldboy65