Każdy ma swój Everest
Kiedy dowiaduję się, że ten lub ów znajomy mają problemy zdrowotne większe od moich, mój wrodzony pesymizm na jakiś czas ustępuje. Nie dlatego, że cieszę się cudzym nieszczęściem, lecz dlatego, że mogę jeszcze w miarę sprawnie funkcjonować i po raz kolejny zdaję sobie z tego sprawę. Możliwe, że dopiero wówczas, gdy inni ludzie padają jak muchy, lecz lepiej późno niż wcale. Dlatego jestem za wykorzystywaniem swoich możliwości, a nie biernym siedzeniem na tyłku lecz robieniem czegokolwiek na tyle, na ile się da. Nie powinniśmy więc zwlekać, czekać i może nawet głupie pomysły warto by było realizować? Tak na przekór wszystkiemu. Co nie znaczy, że musimy popadać w szaleństwo. Poza tym uważam, że to niedorzeczne rzucić wszystko – pracę, rodzinę, wszelkie obowiązki i realizować zamierzenia wyrwane z życiowego kontekstu. Mnie takie podejście nie imponuje. Nie widzę w tym sensu, ale są zwolennicy spektakularnych przedsięwzięć, gdyż wydaje im się, że tylko to się liczy. To musi być coś wielkiego, trudnego do osiągnięcia dla innych, coś co sprawi, że ludzie powiedzą z zachwytu: wow!
Nie potrzebuję zachwytu innych ludzi, aby moje mniejsze lub większe przedsięwzięcia nabrały dla mnie znaczenia. W zupełności wystarczy mi moje zadowolenie. Dlatego wykorzystując wolny dzień ruszyłem z kolegą na kilkugodzinną wycieczkę na Trójgarb (778m) – jeden ze szczytów, położonych w pobliżu Wałbrzycha. To nie było wielkie przedsięwzięcie, ale dla nas w sam raz. Niedawno wybudowano na szczycie wieżę widokową, co automatycznie przyciągnęło większą liczbę turystów i wcale się nie dziwię. Bo zdobycie góry, bez możliwości zobaczenia tego, co jest na dole oraz w okolicy, daje spory niedosyt. Wierzchołek Trójgarbu jest zalesiony, dlatego widoczność z niego jest mocno ograniczona. Wieża natomiast daje możliwość zobaczenia tego, co warto stamtąd ujrzeć – pobliskie Góry Wałbrzyskie, odległą Ślężę, masyw Karkonoszy z dominującą Śnieżką, Rudawy Janowickie…
Obiekt z którego roztacza się niesamowity widok, zaimponował mi swoimi możliwościami. Wygodne schody oraz tarasy widokowe z górnym, przykrytym dachem. Solidna konstrukcja, wyraźnie dominująca nad drzewami, lecz jednocześnie spajająca się z krajobrazem. Nasza poniedziałkowa wyprawa nie była długa, bo obydwaj musimy się oszczędzać, ale warto było przejść ok. 2km na szczyt z miejsca, gdzie kiedyś było Schronisko Bacówka, plus powrót do uzdrowiska Szczawno Zdrój na obiad. Po rozstaniu z kolegą, dokręciłem jeszcze 4km do Wałbrzycha, co dało mi 14km marszu i był to dla mnie, jeden z lepszych dni od kilku tygodni, w którym nie myślałem o przemijaniu i podobnych duperelach. Piękne widoki, ognisko rozpalone przez kolegę trapera, smażona kiełbasa, ćwiartka wódki toruńskiej na głowę oraz kilkanaście kilometrów marszu. Mało ambitnie? Mnie to wystarczyło, bo każdy ma taki Everest, na jaki się wgramoli.
Oldboy65