Dotrzeć do magicznej granicy 50+
Minęło nie całe 4 lata od mojej 50-tki i od tego czasu odnoszę wrażenie, że świat oszalał, nabierając nieziemskiego przyspieszenia, przez które ciągle czasu mi na wszystko brakuje. A może to ja zwolniłem, przygnieciony kolejną dziesiątką na grzbiecie, stając się niedołężny jakiś i wolniej myślę oraz wolniej wszystko robię? Sam nie wiem. W każdym razie to, co kiedyś zajmowało mi moment, teraz zajmuje chwilę, a to, co zajmowało chwilę, teraz pochłania godzinę albo dłużej. I tak dalej można by było wyliczać do dni, tygodni oraz miesięcy. Zleciało trochę czasu mimochodem, aż na Roberta przyszła kolej. Kolega z trudem dotarł do magicznej granicy, po przekroczeniu której, wielu ludzi oczekuje schyłku życia, ale są też tacy, którzy chcą żyć nadal, mimo przeciwności losu, wiatru w oczy, nieustannie rzucanych kłód pod nogi przez innych ludzi, lub przez parszywe życie… Dlatego mają plany na to, co będą robić po 50-tce, 60-tce, a nawet po 70-tce i nie myślą o upływającym czasie, którego zatrzymać się nie da niczym – nawet botoksem.
Na 50-tą rocznicę zostałem zaproszony, gdyż jestem mężem Kobiety, która zna bardzo wielu ludzi, a ja na odwrót, znać nikogo nie potrafię. Bo może od innych zbyt wiele oczekuję i zniechęcam ich do siebie, albo za mało od siebie im daję? Kiedyś mnie to zastanawiało, lecz teraz wsadziłem ten dylemat do działu moich zachowań oczywistych. Po prostu nie potrafię się zaprzyjaźniać i tyle mam na ten temat do powiedzenia.
Impreza była przednia, między innymi dlatego, że o polityce nikt nie gadał! To temat będący jak olbrzymi kamień wrzucony w gnojówkę, który wpadając do niej, ochlapie wszystkich stojących w pobliżu, a nawet tych stojących nieco dalej. Ale gdy siedzi się przy stole z ludźmi, mającymi swoje zainteresowania i pasje, nikt politycznym bełkotem nie zaprząta sobie głowy, ponieważ rozmawiać jest o czym. A mówiło się o muzyce 2cellos, gitarowych solówkach, świętej pamięci Gary Moore, oraz o nieśmiertelnych Depechach. Mówiło się o odnowionych oraz nadal podupadających pałacach jeleniogórskiej kotliny. O polskiej scenie stand-upu. Ba! Ktoś poruszył temat dotyczący związków kazirodczych na najbardziej wysuniętych na północ, odludnych i mroźnych terenach Norwegii. Ze skruchą przyznam, że temat ten był mi całkiem nie znany.
Potupać nóżką też wypadało. Chociaż czynię to zwykle niechętnie, gdyż nie lubię robić tego, czego nie potrafię, lecz Żonie nie wypadało odmówić tańca połamańca, skoro dobrowolnie i w pełni świadomie tego chciała. Bo mnie w zupełności wystarcza to, że w towarzystwie jestem i mógłbym siedzieć godzinami w fotelu, sącząc wino, ciesząc swoje serce i oczy widokiem bawiących się ludzi. Niestety prawie nikt tego nie rozumie, że będąc w bezruchu, też można dobrze się bawić, bo Ziemia się kręci wokół własnej osi, jednocześnie krążąc wkoło Słońca, więc po co kręcić się dodatkowo?
Ale dobrze, że większość ludzi nie podziela mego zdania, bo zrobiłoby się cholernie nudno, gdybyśmy wszyscy siedzieli, sączyli wino lub popijając coś mocniejszego, przez cały wieczór gapili się na siebie!
Oldboy65