
Qwarantanna maniana!
Qwarantanna maniana – tekst pod tym tytułem miałem przygotowany od kilku dni, ale po smesie od kolegi, który swoją osobą stanowi co najmniej 20 procent aktywnych czytelników bloga, wyrzuciłem pierwotną bazgraninę w wirtualne błoto i napisałem od nowa, lecz znacznie skromniej niż uprzednio planowałem.
Kolega pytał o to, czy przypadkiem nie przeżywam kryzysu twórczego, gdyż na blogu od wielu dni zionie nudą. Dlatego postanowiłem wziąć się w garść od zaraz, a nie tradycyjnie po staropolsku – od jutra (jak planowałem), bo jutrzenek w ciągu ostatnich tygodni przerabiałem kilka. A tydzień przerwy zawsze może przytrafić się z powodu nawału różnych zajęć, albo w wyniku kryzysowej sytuacji, dopadającej nas zupełnie nieoczekiwanie, ale trzy tygodnie blogowej absencji, to znaczna przesada!
Niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, lecz czy powinienem się usprawiedliwiać? Myślę, że tak, bo jeśli robimy coś tylko dla siebie, to nikomu nic do tego, ale jeżeli deklarujemy się wnosić jakiekolwiek wartości do życia innych ludzi – powinniśmy robić to jak najczęściej i jak najlepiej.
Nie mam wielu odbiorców i nawet nie jestem twórcą niszowym lub marginalnym, tylko znacznie mniejszym. Ale myślę, że warto tworzyć nawet dla jednego człowieka, o ile naszemu jednemu, jedynemu odbiorcy przynosi to odrobinę radości, a nam nieco satysfakcji – warto to robić.
Minęło ponad dwa tygodnie przerwy, spowodowanej totalnym odjazdem motywacji z powodu gównianej sytuacji panującej od wielu tygodni w naszym kraju, a ja kiedyś naiwnie sądziłem, że nie ruszają mnie napompowane przez media histerie, jak na przykład bieżąca – wirusowa. Może zbytnio się zestarzałem i wsłuchując się oraz wpatrując w to, co dzieje się dookoła, nabawiłem się chwilowej apatii i „twórczego” zniechęcenia?
Bo przecież mogę pisać, zamiast angażować się emocjonalnie w apokaliptyczny nastrój, nie przejmując się ludźmi zachowującymi się na mój widok, jakby zobaczyli potencjalnego członka nie umarłego ludu powszechnie zwanego Zombie, czyhającego na to, aby zarazić wirusem, niechybnie pozbawiającym ich cennego żywota. Nie przejmować się dziwolągami, którzy przez całe życie mają w dupie swoje zdrowie, lecz nagle straszliwie zaczęło im na nim zależeć, albo oszołomami, zachowującymi się jakby, ktoś kiedyś obiecał im nieśmiertelność, a teraz powiedział: „Sorki, ta nieśmiertelność którą wam obiecałem, to bujda na resorach!”
Do tego dochodzą rządowe ograniczenia, te sensowne – uciążliwe, oraz bezsensowne, jeszcze bardziej uciążliwe bo głupie i bezużyteczne. Na które każdy patrzy spode łba, gdyż rządzącym nikt nie ufa, bo motają się w swoich rozporządzeniach jak pijany zając na polu kapusty, a brak kompetencji wychodzi im uszami.
Ale nie będę ściemniał, powinienem zacisnąć zęby i robić swoje – pisać, zamiast wkręcać się w ten nastrój, w którym balkonowi wieszcze wypierają nawet wielce uczonych doktorów potrójnie habilitowanych, będących wybitnymi znawcami wirusów, którzy qwa akurat tego wirusa nie znają.
Oldboy65