Czy warto zdefiniować depresję biegacza?
Poprzedni miesiąc zawaliłem, lecz nie mam zamiaru zwalać winy na wirusa, mróz, kontuzje, rząd, Chińczyków, imigrantów, albo najeźdźców z Kosmosu!!! Przyznacie, że pod tym względem jestem nietypowy. Bo człowiek, nie realizujący własnych planów i nie obwiniający za to innych ludzi, tylko siebie – musi być wyjątkowy. Tak właśnie się czuję, słuchając nieustannego narzekania ziomków obwiniających wszystkich, za wszystko, tylko nie siebie! Nie powiem, że mi się to nie udziela, lecz jeśli chodzi o własne życie, to kiedy coś spier….ę, biorę winę na klatę.
Tak było w lutym, przynajmniej z bieganiem. Dopadła mnie depresja biegacza. Może warto byłoby ją kiedyś zdefiniować? Bo niestety nie wydarzyło się to pierwszy raz i podobno nie tylko mnie dopada. Podobny stan najlepiej określił pewien facet, który później popełnił samobójstwo – „Jestem w dołku od tak cholernie dawna, że wydaje mi się on górą” Mam książkę z jego przytłaczającymi tekstami, ale wolę do niej nie zaglądać, ponieważ od czasu do czasu wychodzę z tego dołka na powierzchnię tak zwanej normalności.
Kilka dni temu szukałem określenia depresji w Google, ale i tak zdefiniowałem ją po swojemu. Uważam, że to najbardziej pokrętny stan w jakim może znaleźć się ludzki umysł. Bo nie jest depresją nasze emocjonalne rozbicie, gdy na przykład pod dwudziestu latach opuści nas Żona, spłonie z trudem wybudowany dom, ukradną nam samochód, wyleją nas z pracy z powodu redukcji, ucieknie ulubiony pies i zaczną nawalać nasze nerki, serce albo coś innego. A poza tym mamy sraczkę, bo przez roztargnienie zjedliśmy przeterminowany jogurt. Wówczas po prostu mamy przejebane do kwadratu!
Ale depresja to coś znacznie gorszego – ogólnie w naszym życiu jest nieźle, wszystko gra, lecz w naszej głowie kłębią się czarne myśli. Nie wiadomo skąd się wzięły, ale zaczynają przytłaczać nas, przygnębiając i paraliżując. Dobijając tak mocno, że nieistniejące problemy walą się na nas jak lawina, która tak naprawdę nie istnieje!!!
Nie mam pojęcia skąd bierze się to w mojej głowie, ale przerabiam to, co najmniej kilka razy w roku. Nic mi się wówczas nie chce i tylko poczucie obowiązku wymusza na mnie chodzenie do pracy, codzienne golenie ryja oraz ogarnianie bieżących spraw – przynajmniej tych najważniejszych. W sumie nie jest tak nieźle, bo mój ulubiony Fisher King, odbijał się znacznie mocniej od skrajnych emocji które go wykończyły. Balansował między niepohamowaną euforią, a totalnym załamaniem, ostatecznie popełniając samobójstwo. Ale przynajmniej coś po sobie zostawił i dla mnie będzie wiecznie żywy.
Po mnie zostanie to, co teraz czytacie. Nawet jeśli będzie wchłonięte przez czarną dziurę wszelkich informacji, jakich powstają miliardy w każdej chwili istnienia Wszechświata, który podobno nie ma końca.
Jest godzina 00:52 i nadciągnął piątunio, witający nas niemrawym śniegiem – tak przynajmniej jest teraz za oknem. Na dzisiaj zaplanowłem mnóstwo spraw, a wśród nich kilka kilometrów truchtu i trzy kilometry bardzo szybkiego biegu na bieżni. Dla mnie owe trzy kilometry są bardzo ważne, lecz dla losów ludzkości z pewnością będą bez znaczenia. Ale w końcu, co mnie obchodzi ludzkość?
Oldboy65