Sobotnie LSD!

Sobotnie LSD!

29 marca, 2021 Off By oldboy

Moje ostatnie treningi przekształciły się w bezmyślne nabijanie kilometrów. Zero akcentów, tylko uzupełnienie kilometrażu. Kiepsko, ale być może kwiecień będzie lepszy? Nie? A może maj? Nadzieja na sensowne treningi, to mój ulubiony schemat powtarzający się od lat. Bo czasami ja nawalę z treningami, albo moje zdrowie, lub wypadnie coś zupełnie innego, lecz pozostaje niezłomna nadzieja. Uff! Jak to dobrze, że nie utrzymuję się z biegania, bo klepałbym straszną biedę, z głodu obgryzając meble!
Ale LSD nie jest takie złe. Zero spinania się podczas długiego biegu. Sprawdzania pulsu, tempa lub innych parametrów. Po prostu luzik.
Dlatego w sobotę ruszyłem na 27km trasę. Planowałem zdobyć masyw Trójgarbu. Najpierw biegłem asfaltem okalającym moją dzielnicę.  Następnie zmierzałem ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż pól do uzdrowiska. Tego dnia od początku treningu towarzyszył mi wiatr w pysk! Uliczkami dobiegłem do Domu Uzdrowiskowego, później brukiem do Dworzyska. Dotarłem na łąkę podziwiając pasące się konie na ogrodzonym pastwisku. Wiało nadal, nawet mocniej niż na początku, gdyż nadciągnęły czarne chmury nie zwiastujące niczego dobrego.
Przebiegałem przez rozległą łąkę budzącą się do życia. Ozdobioną rdzawą trawą i gnijącymi pozostałościami ubiegłego sezonu. W oddali widniał masyw Trójgarbu do którego zbliżałem się metr po metrze. A wiatr nie ustawał i zaczęło nieśmiało padać, co zmusiło mnie do założenia kurtki.

Widocznie pani Wiosna uznała, że zbyt mało było błota na podbiegu prowadzącym na szczyt, którym mozolnie wspinałem do góry. Biegłem! Tylko trzy razy przechodząc na chwilkę do marszu. Zawziąłem się. Wyprzedziłem kolejną grupę turystów zmierzających na szczyt. „Biegiem lżej!” – rzuciłem do nich na powitanie. Ale mi nie uwierzyli i grzęznąc w błocie szli dalej.
Przed powstaniem wieży na Trójgarbie, prawie nigdy, nikogo tutaj nie spotykałem. Teraz szczyt obdarty z tajemniczości i magii, stał się kolejną tłumnie odwiedzaną atrakcją turystyczną, bezpowrotnie tracąc status magicznego miejsca, którego prawie nikt nie odwiedzał.

Mówi się trudno. Nie ma co grymasić. Ja również bywam tutaj czasami, by podziwiać okolice z efektownej wieży górującej nad drzewami. Bo magii już nie ma, za to są rozległe widoki. Przy dobrej pogodzie widać nawet odległy grzbiet Karkonoszy!Wielu ludzi przyciąga na szczyt nowa wieża. Dla mnie dotarcie na górę jest wartością samą w sobie. Nawet jeśli nic nie widać, ponieważ wszystko zasłaniają drzewa, albo jest kiepska pogoda. Wdrapanie się na górę jest przełamaniem wewnętrznych słabości, wciskających człowieka w fotel. I szepczących mu do ucha: nigdzie się nie ruszaj, siedź na dupie, bo gdziekolwiek pójdziesz, pobiegniesz, albo pojedziesz – spocisz się i zmęczysz niepotrzebnie! Po co ci to?


Ja tych podszeptów nie słucham. Staram się bronić przed nimi. Stąd bolące uda, gdyż dopiąłem swego uparcie wbiegając na szczyt i pewnie byłem jedyną osobą nie wchodzącą na wieżę. Właściwie to planowałem obiec wierzchołek, lecz przeoczyłem trawers ciągnący się poniżej, docierając pod wieżę.
Przy okazji zajrzałem na pozostałe garby, na których leżało sporo śniegu. Zrobiłem kilka zdjęć i rozpoczął się mój zbieg w kierunku Skrzyżowania Siedmiu Dróg.  Nie wiało. Nie padało i zrobiło się słonecznie. Pół litra herbaty już dawno wypiłem, a do domu zostało około 9km biegu o suchym pysku!
Lubię leśne trakty masywu Trójgarbu. Szybko się nimi zbiega i mozolnie wspina pod górę. Można zrobić niezły wycisk idąc, biegnąc lub jadąc na rowerze. Po drodze spotkałem rowerzystów i sarny skradające się w zaroślach. Po 20-tym km zacząłem słabnąć, lecz wiedziałem, że dam radę. Tego dnia nie zastanawiałem się nad tym, czy moje bieganie ma sens, albo czy cokolwiek ma sens, tylko biegłem przed siebie!
Jedynym celem treningu było nabijanie kilometrów. Ale może kwiecień będzie lepszy? Pierwszy start 10-tego, o ile się odbędzie. Kolejny pod koniec miesiąca, o ile…


W końcu można biegać nie startując, chociaż trąciłoby to nudą. Ale aktywność fizyczna jest wartością samą w sobie, a dzisiaj nawet koniecznością! Bo cywilizacja coraz mocniej pozbawia nas ruchu.
Dotarłem do Alei Czereśniowej mającej lata świetności za sobą. Dzisiaj tylko niedobitki czereśni zdobią wyasfaltowaną drogę, z której roztacza się wspaniały widok na czerwone o tej porze roku wzgórza oraz widoczne za nimi wierzchołki Gór Wałbrzyskich.
Dłużyło mi się okropnie, gdy biegłem przez wioskę. Przebrnąłem ostatnie 2km przez łąki i ujrzałem kolorowe blokowisko w którym mieszkam od lat! Warto było ruszyć tyłek! Możliwe, że 26km trening nie przyniósł korzyści treningowych, ale za to sporo satysfakcji.

Oldboy65