Mój wrześniowy step by step!
Step by step brzmi bardziej światowo niż banalne staropolskie określenie – krok po kroku. Z dumą przyznam, że w tym bardzo długim stwierdzeniu wykorzystałem zaledwie 20% angielskich słów jakie do tej pory przyswoiłem!
Ale przez tą angielszczyznę moje kroki nie będą dłuższe ani liczniejsze. Bo nad kadencją nadal nie pracuję bujając się pomiędzy 165, a 175-cioma krokami na minutę. We wrześniu było dokładnie tak samo, lecz mimo dwutygodniowego urlopu wybiegałem to, co trzeba. Trochę pomógł mi fakt, że tylko na weekendy wyjeżdżałem poza swoją mieścinę, dzięki temu mogłem w tygodniu truchtać u siebie. W inny przypadku byłoby to niemożliwe.
Dodatkowo zmieniłem nastawienie do treningów, dlatego postanowiłem w trakcie urlopów nieco odpuszczać i nie katować organizmu kilometrażem. Liczbę przebiegniętych km już wcześniej zweryfikowałem i na razie stanęło na 200-220km miesięcznie. Możliwe, że to nie wiele, a może w sam raz – tego nie wiem, lecz swoje trzeba wybiegać. Myślę więc, że w moim przypadku tyle kilometrów wystarczy, gdyż należy znaleźć granice własnych możliwości. A nie żyć mrzonkami o tym, że jeśli się postaramy, będziemy w stanie dogonić pociąg który już dawno odjechał.
…
Od jakiegoś czasu nabrałem przekonania, że liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Owszem z przeszłości należy wyciągać wnioski, a z doświadczenia korzystać oraz planować przyszłość, aby mieć motywację w dążeniu do celu. To lepsze niż życie bez sensu. Ale najważniejsze jest to, gdzie obecnie się znajdujemy.
Stąd we wrześniu zaliczone kilkanaście treningów oraz sześć teatrów w dwóch miastach. Coś dla ciała i coś dla ducha. Może nie jest to właściwa droga do biegowego sukcesu, lecz mój pociąg do sławy też odjechał. Teraz mogę biegać dla satysfakcji. Doszedłem do tego dopiero po kilku latach biegania. Co nie znaczy, że nie warto układać sensownego planu na kolejny sezon, a później następny i następny, żeby na zawodach dotrzeć do mety szybciej od innych, bez stanu przedzawałowego, gwiazd w oczach i ślinotoku równie obfitego jak u buldoga angielskiego.
…
Mój biegowy wrzesień był całkiem przyzwoitym miesiącem i 220km zrobione. Większość planu wykonałem, lecz dupa i tak mi urosła. Bo ona rośnie jak ciasto na drożdżach! Ale czy nie wiem, co mam z tym fantem zrobić? Jasne, że wiem! Na temat odżywiania posiadam taką wiedzę, że mógłbym odchudzić nieomal każdego, kto tylko stosowałby się do moich wskazówek. Każdego, tylko nie siebie, bo łatwiej jest pouczać drugiego człowieka, niż samemu zabrać się za siebie!
…
Dlaczego piszę o tym tutaj? Bo myślę, że to właściwe miejsce. Dziesięć lat temu zakładając biegowego bloga, chciałem zainspirować ludzi do aktywności fizycznej. Do czegoś, co uzupełniłoby w ciekawy oraz pożyteczny sposób życie innych ludzi. Ale co najmniej od dwóch lat nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Mało biegam, mało startuję i mój biegowy entuzjazm nie jest taki jak dawniej. Natomiast na Oldboyu, mogę wcisnąć swoje biegowe rozterki, między wpis o znakomitym winie z Ukrainy, przeczytanej książce lub o sobotniej wyprawie w pobliskie góry. Może ograniczając się do Oldboya ruszę w końcu z miejsca? A pomysłów mam sporo. Zwłaszcza tych niezrealizowanych!
Oldboy to w założeniu miała być dla innych ludzi kolejna inspiracja. Wspominki zwykłego człowieka który chce żyć. Radzi sobie jakoś. Potrafi się smucić i cieszyć. Ma problemy życiowe, ale również czerpie z niego przyjemności. Wie co jest dobre, a co jest złe, albo tak mu się tylko wydaje. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie zależy mi na tym, żeby mieć dziesiątki tysięcy odbiorców. Wystarczy tylko jeden, który by do mnie kiedyś napisał: „Wczoraj miałem skoczyć z mostu, bo życie zbrzydło mi do szpiku kości, ale przed skokiem zerknąłem do Sieci, przypadkowo trafiłem na twojego bloga i zacząłem przeglądać to, co napisałeś. W końcu zrozumiałem, że chociaż życie jest totalnie zjebane, to warto jeszcze trochę pociągnąć. Dlatego zlazłem z mostu, wróciłem do domu i postanowiłem spróbować żyć od początku.”
Oldboy65