
Na kolei bez zmian!
Polskie Koleje Państwowe są niezmienne. Jak dzień i noc od milionów lat następujące po sobie. Co być może kiedyś się zmieni i Ziemia przestanie obracać się wokół własnej osi. Wówczas pół globusa będzie nieustannie tonąć w ciemnościach, a druga połowa prażyć się w promieniach słońca. Na co się jednak nie zanosi. Ale i tak prędzej bym się takiego scenariusza spodziewał, niż tego, że polskie pociągi przestaną się spóźniać!
Obecnie, kiedy na przesiadkę do następnego pociągu mamy godzinkę. Wybierając taką możliwość podejmujemy spore ryzyko, że nie zdążymy. Jeśli mamy pół godziny, ryzyko znacznie wzrasta. A jak nasz czas ograniczony jest do kwadransa, będzie gigantyczne!!! My mieliśmy 35 minut. Ale już pierwszy komunikat nas zaniepokoił – 15 minut w plecy! I to nie osiągnięte po przejechaniu kilkuset kilometrów trasy legendarnego Orient Expressu. Tylko po pokonaniu około 100km torów położonych na polskiej ziemi!
Po następnym komunikacie brzmiącym mniej więcej tak: „Brrr! Bzzz! Coś tam, coś tam. Nichuja! Nie zdążycie! Sorki! Za opóźnienie przepraszamy!” Nasza nadzieja na to, że wsiądziemy do FlixBusa zmalała nieomal do zera. Bo jeszcze mieliśmy samochód, którym mogliśmy dotrzeć do Wrocławia.
Bez minuty snu po nocnej zmianie, ruszyłem przed siebie. Nie wyprzedzając chłopaków jadących BMW lub innymi szybkimi wozami, bo się wyprzedzić nie dali. Nie przejeżdżając pojedynczych i podwójnych ciągłych, nie wyprzedzając na przejściach dla pieszych oraz nie przekraczając prędkości 287km/h na autostradzie, gdyż powyżej tej cyfry na prędkościomierzu czuję się bardzo niekomfortowo! A poza tym, przed Wrocławiem autostradę opanowały tradycyjne korki.
Dlatego zabrakło nam kilku sekund, aby dotrzeć na czas do celu i było prawie tak jak na amerykańskich filmach. Prawie, bo oni na czas zdążają! Jak dzielny, spocony, ośliniony jak mops saper, rozbrajający skomplikowaną bombę. Przecinający ostatni drucik obcęgami kupionymi dla amerykańskiej armii w The Home Depot.
Ale naprawdę było to zaledwie 5 minut, nie więcej. FlixBus odjechał. W następnym autobusie zabrakło dla nas miejsca. A my biedni, sfrustrowani miłośnicy teatru ze zwieszonymi głowami, potulni jak baranki, wróciliśmy na stację PKP stając grzecznie w kolejce do kasy. Na szczęście nie musieliśmy całować kasjerki po rękach i przepraszać przedstawicielkę kolei za to, że w PKP zwątpiliśmy!
Ostatecznie dotarliśmy do Warszawy z przesiadką w Poznaniu. Wiem, że to nie było po drodze. Ale inaczej się nie dało! A powód naszej desperackiej walki o dotarcie do stolicy przed zmierzchem był jeden – Marian Opania na scenie Teatru Ateneum! A dla niego warto było się odrobinkę zestresować!!!
Oldboy65