
Kiedy spoglądasz w otchłań…
Mój sportowy plan w lutym rozleciał się jak domek z kart! A nabudowałem się ostatnio tych karcianych domków sporo! Ale być może zrobiłby na kimś wrażenie fakt, że w poprzednim miesiącu wybiegałem dziesięć razy więcej kilometrów niż w styczniu! Wow! Pod warunkiem, że ta osoba nie wiedziałaby, ile przebiegłem miesiąc wcześniej.
A w styczniu przebiegłem tylko 5km, w lutym 51km z zaplanowanych 100km i w zasadzie powinienem narzekać, lecz mi się owo narzekanie znudziło. Tym bardziej, że to niczego nie zmienia. A miałoby to biadolenie sens tylko wówczas, gdyby cofało mnie w czasie, pozwalając ponownie lepiej zacząć, uniknąć popełnionych błędów, albo przeskoczyć czającego się pod nogami pecha.
50km to niewiele. Ten skromniutki kilometraż jest w „przygotowaniach” do sezonu, tak zwaną kroplą w morzu potrzeb! Niestety nie zanosi się na to, że będzie lepiej, ponieważ w trzeci miesiąc bieżącego roku wszedłem z przeziębieniem i już na początku muszę opuścić kilka treningów.
Ale czy ja się nie cieszę życiem i swoim nieudolnym od kilku lat bieganiem? Przyznam, że biegowy przypał minął. Nie zniechęciłem się jednak do aktywności fizycznej. Zmieniłem tylko do niej nastawienie. Bo jeszcze kilka lat temu biegałem, chodziłem na siłownię itp. dla przyjemności. Obecnie uważam to za obowiązek. Brzmi solidnie? O.B.O.W.I.Ą.Z.E.K.!!!
Wiem, że większość. Ba! Przeważająca większość ludzi tego nie czuje. Wolą patrzeć na tetryczejący z każdym rokiem organizm. Na słabnące i coraz bardziej zwiotczałe mięśnie oraz nachalnie gromadzącą się tkankę tłuszczową w organizmie. Tłumacząc się wiekiem, albo jakimiś słabościami. Bo qwa ja nie słabnę! Od kilku lat czuję się jakbym był wsysany do ciemnej jak noc otchłani. A to przyciąganie jest tak mocne, że nie sposób się z niego wyrwać, lecz ja niestrudzenie walczę z mocą pochłaniającej mnie bezkresności! Dlatego, że na przekór wszystkiemu chciałem tu jeszcze trochę pozostać.
„Kiedy spoglądasz w otchłań, ona też patrzy na ciebie!” – Friedrich Nietzsche. Ludzie różnie interpretują jego stwierdzenie. Ale ja mam na myśli to, że zamartwianie się. Uporczywe wpatrywanie we własne niedoskonałości oraz niepowodzenia, wciąga nas jak otchłań. A właściwie jest otchłanią pochłaniającą nas z każdym dniem coraz mocniej. Co może doprowadzić do tego, że przestaniemy cieszyć się życiem nawet wówczas, gdy wszystko, albo prawie wszystko będzie układało się po naszej myśli.
Od lat walczę z negatywnym stosunkiem do siebie i świata. Nie tak na niby, jak niektóre znane mi osoby, których już wśród nas nie ma, bo okazało się, że nie miały już siły dłużej udawać tego, że u nich jest wszystko OK Nie potępiam ich za to, gdyż nasze słabości są pożywką dla złych ludzi z naszego otoczenia. Dlatego wiele osób skutecznie je przed światem ukrywa. A później jest zdziwko. Jak to ON popełnił samobójstwo? Przecież był zawsze taki uśmiechnięty, zadowolony z życia, serdeczny, pomocny. Bla! Bla! Bla! Ja się nie boję o swoich słabościach wspominać. Nie zależy mi na tym, by inni ludzie uważali mnie za twardziela, albo faceta ogarniającego życie bez najmniejszych problemów. Nie chcę uchodzić za miłego kolesia z sąsiedztwa i pewnie z tego powodu zbyt wielu ludzi mnie nie lubi. Bo nie mogą za darmochę ogrzać się w cieple mojej serdeczności, gdyż jej nie emituję. No cóż. Taki już jestem i tego nie zmienię. Kiedyś próbowałem, a teraz tego nie chcę.
Uff! W lutym 51km przebiegnięte, 8 treningów na siłowni oraz kilka małych sesji treningowych w domu wykonane oraz 2142g tłuszczyku spalone. A przecież mogło być znacznie gorzej!
Oldboy65